czwartek, 27 lutego 2020

Rozdział 3.

Wymarzona, ostatnia 4 klasa technikum. Jeszcze tylko rok i koniec ze stresem, nauką i ocenami. Jednak zanim do tego doszło, musiałam przejść przez piekło. Oczywiście na własne życzenie.
We wrześniu zaczęłam się spotykać z chłopakiem. On, albo nie widział, albo nie chciał widzieć mojego problemu, bo nigdy się mnie o to nie zapytał, a ja, uważając, że jest idealnie, nigdy się nie przyznałam. Przez tą "miłość" zaczynało mi odbijać, zakochałam się w kimś, kto, jak się okazało, miał zupełnie w tyłku moją osobę.
Dodatkowo anoreksja niszczyła coraz szybciej moje ciało i duszę. Rodzice pilnowali mnie na każdym kroku, wszystko co jadłam było wręcz zapisywane w ich pamięci. Mama próbowała podsuwać mi to co zrobiła, przynosiła koktajle, sałatki a ja? Ani razu nie podziękowałam, nie przytuliłam. Jedynie darłam się, że sama mam ręce i jakbym miała ochotę to bym sobie coś ugotowała, albo po prostu nie odzywałam się przez tydzień, dwa i wyrzucałam to co zrobiła. Moje śniadania do szkoły, które musiałam sobie robić, bo inaczej robiłby mi je tata, wyglądały codziennie tak samo- dwie kromki, wędlina. Przy czym wędlina zawsze lądowała w koszu. Jadłam sam suchy chleb.
W październiku rodzice nie wytrzymali. Powiedzieli, że albo grzecznie pójdę z nimi do psychologa, albo zaniosą mnie tam siłą. Co miałam zrobić? Poszłam, ale przed wizytą, nie odzywałam się do nich przez tydzień i ciągle płakałam. Zaczęły się spotkania, na których miałam mówić o swoim problemie. Ale przecież ja go nie miałam, więc kłamałam. Przez około 3 miesiące wciskałam taki kit mojemu psychologowi, że aż mi teraz wstyd. "Nie proszę pana, nie ważę się codziennie. Nie, nie chowam jedzenia. Nie, nie ćwiczę. Nie, nie boję się przytyć, to rodzice sobie coś ubzdurali." I tak przez cały czas.
Jadłam coraz mniej, to już nawet nie był chleb, tylko jakieś warzywa. Pół ogórka rano, pół ogórka wieczorem. Stawałam się wrakiem człowieka. Kiedy zaczęło się robić zimno, co chwile chorowałam. Albo grypa, albo zapalenie gardła, albo gorączka. Do tego doszły jeszcze nerwobóle, z którymi borykałam się od początku technikum. Nie mogłam spać, a jak już udało mi się zasnąć, to po dwóch godzinach byłam "wyspana". Wyniki badań, jakie kazała robić mi mama- przede wszystkim krwi czy moczu- wychodziły idealne, więc nadal uważałam, że nic mi nie jest. W końcu przyszły Święta. Wyobraźcie sobie, jaki to jest cholernie trudny okres dla anorektyczki. Wszędzie jedzenie. Góra jedzenia i rodzina, pytająca co się ze mną stało.






Do zobaczenia.






Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz