sobota, 29 lutego 2020

Rozdział 5.

Przyszedł maj a z nim matura.
Najbardziej zależało mi na matmie rozszerzonej, bo jako jedyna mogła liczyć się na studia. Niestety, jak pisałam wcześniej, nie ważne ile bym się przygotowywała i do ilu korepetytorów bym nie chodziła, nie byłam w stanie napisać tego dobrze, kiedy ledwo wiedziałam jak mam na imię. Już w trakcie pisania tego egzaminu płakałam, bo wiedziałam, że schrzaniłam wszystko. 
Jak to mówią- jak się psuje w życiu to wszystko, co nie? Nie mogłam sobie tego darować i kiedy szał maturalny w końcu się skończył, w czerwcu dopadła mnie depresja. Całkowite załamanie. Dotarło do mnie, że nie mam już nikogo: chłopaka, znajomych, kompletnie sama, a dodatkowo zniszczyłam sobie szansę na wymarzone studia. 
Zaczęłam pracę w drogerii. Trochę mi to pomogło, bo poznałam tam świetne dziewczyny, z którymi mam kontakt do dziś. Zintensyfikowałam wizyty u psychologa, ale nie dużo to dało. Sięgnęłam dna. Codziennie, do pracy, z pracy, do psychologa, od psychologa, w autobusie- płakałam. Całkowicie bez energii do życia, wiecznie smutna, zaczęłam mieć myśli, że może lepiej by było wszystkim beze mnie. Byłam na prawdę bliska krawędzi.
W lipcu coś mnie zmieniło. Sama nie wiem czemu, ale postanowiłam, że muszę zawalczyć. Zaczęłam być w 100% szczera z psychologiem. Powiedziałam mu wszystko, włącznie z tym ile ważę (a to była rzecz, której nie zdradzałam nikomu). Kiedy się otworzyłam, on zrozumiał z czym się mierzę i to już był duży sukces. Postanowiłam, że zacznę sama sobie gotować, bo to co rodzice przygotowują jest dla mnie zbyt dużym wyzwaniem i nie potrafię jeść tego w normalnych ilościach. Oznajmiłam im swoją decyzję, którą przyjęli z wielkim wahaniem, no bo cóż, nie ma co się dziwić, nie ufali mi. Jednym z warunków ich zgody było zważenie mnie przez mamę. Po miesiącu miałyśmy sprawdzić, czy samodzielne żywienie przynosi efekty. Ważyłam wtedy 42 kg.
Miałam plan ułożony przez dietetyka i zobowiązałam się go trzymać. Chyba nikogo nie zdziwi jeśli powiem, że wcale to takie łatwe nie było. Mimo, że rodzice dali mi 90% wolności, ja i tak kombinowałam. Tam gdzie pisało 5 łyżek kaszy, ja dawałam 2. Tam gdzie pisało 2 plasterki szynki, ja dawałam pół. Nauczyłam samą siebie oszukiwać, że przecież, nie potrzeba mi aż tyle ile mam w przepisie. 
Mimo wszystko moja waga zaczęła rosnąć. Może nie było to szybkie tempo, ale jednak coś. Włosy przestały mi wypadać, pojawiły się baby hair. Byłam wniebowzięta. Odzyskałam chęci do życia. Z drugiej strony pojawił się inny problem- kiedy zaczęłam pracować strasznie patrzyłam się na pieniądze. Stałam się dusigroszem i coraz trudniej było mi wydawać na jedzenie. 
W sierpniu znowu wszystko się pozmieniało...






Do zobaczenia.






Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

piątek, 28 lutego 2020

Rozdział 4.

Święta, święta i po świętach.
W normalnych przypadkach, większość osób spoglądając na wagę widziało kilka kilogramów więcej, a ja? A ja 2 kilo mniej. Sami się domyślcie, co musiałam robić w święta, żeby jeszcze schudnąć. Koszmar. 
Jeszcze przed nowym rokiem zaczęłam szukać sukienkę na studniówkę. To było chyba jedno z najgorszych doświadczeń z tych dwóch lat. Bo kiedy inne dziewczyny przeżywały, że gdzieś tam widać im tłuszczyk, albo, że cycki im się nie mieszczą, na mnie nawet najmniejszy rozmiar był za duży. Nie mogłam mieć krótkiej sukienki, bo widać było moje kościste nogi. Nie mogłam mieć ramiączek, bo widać było kościste plecy i rączki jak u niemowlaka. Na zakupy jeździła ze mną moja mama. Bardzo przeżywała to co musiała oglądać. Nie raz słyszałam jak rozmawiają w nocy z tatą i płaczą, nie rozumiejąc co ja ze sobą zrobiłam. Po miesiącu jeżdżenia, nareszcie znalazłam coś w czym nie wyglądałam jak kościotrup. Nie była to moja wymarzona sukienka, więc czułam się strasznie źle. Zamiast wziąć się w garść i zrobić coś, żeby przytyć, ja chudłam dalej. Kombinowałam z jedzeniem jak mogłam. Nie wiem czy jadłam 300 kcal na dzień. Totalny wrak człowieka.
Na swój ostatni egzamin i studniówkę pojechałam z 39 stopniową gorączką. Oglądając zdjęcia z imprezy byłam przerażona. Wtedy chyba pierwszy raz dotarło do mnie jak ja wyglądam. Jeszcze w takim wydaniu siebie nie widziałam. Załamałam się i zaczynałam odsuwać się od swojego jedynego przyjaciela, czyli mojego chłopaka. W końcu zerwaliśmy. Kolejny cios. Nie umiałam sobie z tym poradzić, płakałam dniami i nocami, dodatkowo wyżywając się na rodzinie. 
Ukojenie znalazłam w nauce. Zaczęłam przygotowywać się do matury. Wiadomo, jak większość anorektyczek, jestem bardzo ambitną perfekcjonistką, więc codziennie korki, uczenie się nawet w niedziele. Jednak jak tu się skupić na czymkolwiek skoro nie dostarczałam sobie żadnych witamin? Jeden temat, który jeszcze rok wcześniej ogarnęłabym w dzień/dwa teraz zajmował mi co najmniej tydzień. Nie zdawałam sobie sprawy, że mimo tego, że siedzę nad tym cały czas i tak nic nie umiem, bo prostu mój mózg to jedna wielka papka.
 I tak właśnie sobie żyłam, siedząc w szkole po 10 godzin bo nie chciałam wracać do domu, żeby rodzice znowu nie chcieli mi wciskać jedzenia, w ciągłym amoku nauki i kłamstwach że wszystko ze mną okej.






Do zobaczenia.






Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

czwartek, 27 lutego 2020

Rozdział 3.

Wymarzona, ostatnia 4 klasa technikum. Jeszcze tylko rok i koniec ze stresem, nauką i ocenami. Jednak zanim do tego doszło, musiałam przejść przez piekło. Oczywiście na własne życzenie.
We wrześniu zaczęłam się spotykać z chłopakiem. On, albo nie widział, albo nie chciał widzieć mojego problemu, bo nigdy się mnie o to nie zapytał, a ja, uważając, że jest idealnie, nigdy się nie przyznałam. Przez tą "miłość" zaczynało mi odbijać, zakochałam się w kimś, kto, jak się okazało, miał zupełnie w tyłku moją osobę.
Dodatkowo anoreksja niszczyła coraz szybciej moje ciało i duszę. Rodzice pilnowali mnie na każdym kroku, wszystko co jadłam było wręcz zapisywane w ich pamięci. Mama próbowała podsuwać mi to co zrobiła, przynosiła koktajle, sałatki a ja? Ani razu nie podziękowałam, nie przytuliłam. Jedynie darłam się, że sama mam ręce i jakbym miała ochotę to bym sobie coś ugotowała, albo po prostu nie odzywałam się przez tydzień, dwa i wyrzucałam to co zrobiła. Moje śniadania do szkoły, które musiałam sobie robić, bo inaczej robiłby mi je tata, wyglądały codziennie tak samo- dwie kromki, wędlina. Przy czym wędlina zawsze lądowała w koszu. Jadłam sam suchy chleb.
W październiku rodzice nie wytrzymali. Powiedzieli, że albo grzecznie pójdę z nimi do psychologa, albo zaniosą mnie tam siłą. Co miałam zrobić? Poszłam, ale przed wizytą, nie odzywałam się do nich przez tydzień i ciągle płakałam. Zaczęły się spotkania, na których miałam mówić o swoim problemie. Ale przecież ja go nie miałam, więc kłamałam. Przez około 3 miesiące wciskałam taki kit mojemu psychologowi, że aż mi teraz wstyd. "Nie proszę pana, nie ważę się codziennie. Nie, nie chowam jedzenia. Nie, nie ćwiczę. Nie, nie boję się przytyć, to rodzice sobie coś ubzdurali." I tak przez cały czas.
Jadłam coraz mniej, to już nawet nie był chleb, tylko jakieś warzywa. Pół ogórka rano, pół ogórka wieczorem. Stawałam się wrakiem człowieka. Kiedy zaczęło się robić zimno, co chwile chorowałam. Albo grypa, albo zapalenie gardła, albo gorączka. Do tego doszły jeszcze nerwobóle, z którymi borykałam się od początku technikum. Nie mogłam spać, a jak już udało mi się zasnąć, to po dwóch godzinach byłam "wyspana". Wyniki badań, jakie kazała robić mi mama- przede wszystkim krwi czy moczu- wychodziły idealne, więc nadal uważałam, że nic mi nie jest. W końcu przyszły Święta. Wyobraźcie sobie, jaki to jest cholernie trudny okres dla anorektyczki. Wszędzie jedzenie. Góra jedzenia i rodzina, pytająca co się ze mną stało.






Do zobaczenia.






Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

środa, 26 lutego 2020

Rozdział 2.

Wakacje 2018.
Z dnia na dzień stawałam się coraz słabsza, ale to nie pozwoliło mi zrezygnować z wyjazdu do pracy. Byłam zbyt zdeterminowana, chciałam pokazać całemu światu, że nic mi nie jest, więc pojechałam na zbiory. To miało być dla mnie odkupienie, w końcu przy fizycznej pracy i to po 12 godzin 7 dni w tygodniu trzeba jeść, co nie? Może gdyby nie to, że przez 3 tygodnie jedyne co jadłam to na przemian parówki i zupki chińskie, a w połączeniu z niezbyt fajną atmosferą, ponieważ nie dogadywałam się z innymi pracownikami i warunkami, w jakich przyszło nam mieszkać, doprowadziło to do tego, że po tygodniu płakałam mamie przez telefon, że chce wracać. W pewnym momencie zaczęły wypadać mi włosy. Zwalałam to na warunki i stres, ale nie przejmowałam się zbytnio, bo od zawsze cieszyłam się bujną fryzurą niczym u Magdy Gessler, więc stwierdziłam, że to chwilowe i jak wrócę to same odrosną.
Gdybym wtedy wiedziała.... Po każdym przeciągnięciu szczotką, wyciągałam z niej tyle włosów ile zawsze wyciągałam po miesiącu. Wyobraźcie to sobie. Łysiałam i to w zatrważającym tempie. W końcu wróciłam do domu. Mama się przeraziła. Kolejne kilogramy mniej. Już nawet pasek nie pomagał przytrzymać mi spodni. Ja jednak nadal trwałam w marazmie i nienawiści do jedzenia. Pojechałam na Chorwacje z rodziną. Praktycznie codziennie wieczorem, kiedy wszyscy siadaliśmy przy stole i popijaliśmy alkohol, ktoś musiał się popłakać albo przynajmniej zasmucić przez mój widok. Nikt nie mógł znieść moich wystających żeber i innych kości. Ja jednak nic sobie z tego nie robiłam, przecież to tylko parę kilogramów. Przecież czuje się świetnie, a to, że nie mam miesiączki od kilku miesięcy nic nie znaczy. Nie dawałam się przekonać, że coś jest nie tak. Cały czas powtarzałam, że to, że nie jem niektórych rzeczy to przez to, że dorastam i po prostu zmieniają mi się upodobania.
No i właśnie tak przeżyłam całe wakacje. Płacząc, wkurzając się na innych, że chcą mnie zmienić, jedząc przez cały dzień tyle, ile kiedyś jadłabym tylko na śniadanie, a nawet mniej.
Zaczął się rok szkolny. Ostatni rok, najważniejszy, bo studniówka, matura a potem studia.
No tak, co mogłoby pójść źle?
Wszystko.


Miłego dnia i do zobaczenia.

Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com



wtorek, 25 lutego 2020

Rozdział 1.

Nigdy nie byłam gruba. Nie miałam nadwagi ani problemów z objadaniem. Jednak mimo wszystko, zawsze zazdrościłam tym zgrabniejszym koleżankom ich figur. Nie miałam tyłka, wcięcia w talii ani ładnej twarzy. Odkąd pamiętam walczyłam ze swoimi kompleksami. W gimnazjum kilka razy się odchudzałam, ale było to niegroźne, bo za bardzo kocham słodycze. 😂
No ale co tu dużo mówić- brak wiary w siebie spowodował, że pierwszego chłopaka miałam dopiero w 3 klasie technikum. Bo tak, jeśli zastanawiasz się "Co jest ze mną nie tak, że nie mogę znaleźć sobie drugiej połówki" to jestem pewna, że chociaż w 80% przypadkach, to wina tego, że głęboko w tobie siedzą kompleksy, lęki i brak zaufania wobec siebie.
Te wszystkie myśli rosły we mnie z dnia na dzień. Zawsze znalazł się ktoś, kto podcinał mi skrzydła i udowadniał, że nie jestem nic warta. W sumie dziwnie mi się to czyta, bo odkąd współpracuje z psychologiem, zawsze powtarzałam, że nigdy nie miałam problemu z samooceną, a nagle bum, wystarczyło tylko zacząć pisać.
Co mnie dziwi najbardziej? Że to nie rodzice, którzy bywali ze mną codziennie, tylko siostra, która przyjechała na Święta Wielkanocne zauważyła, że coś jest nie tak. Dołączyła do niej babcia, z którą też nie widziałam się bardzo długo. Dopiero wtedy rodzina zauważyła. Niestety tylko ona, bo ja uważałam, że jest wręcz wyśmienicie. W końcu zaczynałam się czuć komfortowo w swoim ciele i wszystko byłoby dobrze, gdybym się nie zagalopowała.
Przestałam brać jedzenie do szkoły- przez 8 godzin moim jedynym posiłkiem była woda i guma do żucia. A burczenie w brzuchu dawało mi satysfakcje. Ja piepsze, jak to teraz czytam to na prawdę zastanawiam się co ja sobie myślałam. Wracając- nic nie jadłam, w domu- obiad i do końca dnia jedynie herbaty. Zaczynałam być coraz słabsza. W maju, kiedy na zewnątrz było ponad 20 stopni, słońce świeciło a ptaszki śpiewały, ja leżałam pod dwoma kocami, w swetrze i nadal trzęsłam się z zimna. To było straszne, ale ja nadal nie widziałam problemu. Nie dawałam się zaprowadzić do psychologa i tak "żyłam" sobie w domu, daleko od znajomych i rodziny, aż do końca roku szkolnego.
Co było w wakacje? Myślę, że to temat na kolejny wpis.



Do zobaczenia.






Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

Od początku.

Czuję się trochę dziwnie, pisząc tutaj. Nie wiem co mnie do tego pchnęło. Chyba w końcu zrozumiałam, że totalnie straciłam władze nad swoim życiem, że to Ana żyje za mnie.
Mam wrażenie, że jeżeli się tu nie wygadam to w końcu wybuchnę. Nie wiem czy kiedykolwiek, ktokolwiek trafi na tego bloga- jeśli tak, jeśli to czytasz- zostań. Bo tutaj dowiesz się czego NIE robić, aby nie spiepszyć sobie życia.

Z moją "przyjaciółką" poznałam się dwa lata temu, też jakoś w okresie zimowym. Jak tak teraz myślę, to tak na prawdę to było nieuchronne spotkanie. Od zawsze byłam zakompleksiona, porównywałam się do innych, chcąc być lepsza. Kiedy zaczęły się problemy na różnych płaszczyznach, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić, po prostu z dnia na dzień jadłam coraz mniej.
Wszystko ze stresu, przez zbyt wysokie ambicje. Chudłam coraz bardziej, a fakt, że mogłam mieć "kontrolę" (tak, wtedy tym to wszystko było dla mnie) nad własnym ciałem uszczęśliwiał mnie i dawał dużo satysfakcji, że w końcu coś mi się udaje.
W pewnym momencie jednak inni zaczynali widzieć we mnie problem, że coś jest nie tak. Nie dawałam za wygraną. Przecież ja TYLKO schudłam 10 kg w kilka miesięcy i co z tego?
No właśnie dużo. Dużo, bo teraz po dwóch latach życia jak śmieć, a po pół roku walki o siebie, wiem, że jeżeli nic nie zmienię, w końcu trafie tam gdzie chce wysłać mnie rodzina- do szpitala.
Ale wszystko po kolei, chcę tu opowiedzieć własną historie. Ku przestrodze. Będę pisać wydarzenia z dni, które pamiętam. Jak to wszystko wyglądało, aż do teraz.
Jest 25.02.2020, moje BMI to 15.06, czyli wygłodzenie. Jestem na środkach antydepresyjnych i codziennie zastanawiam się ile jeszcze będę musiała walczyć sama ze sobą. Witam w moim świecie. Mam nadzieję, że moje błędy dadzą ci do myślenia, bo to na prawdę nie jest życie jakie ktokolwiek chciałby wieść.



Do zobaczenia.






Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com