środa, 30 grudnia 2020

Rozdział 17.

Chyba czas odświeżyć informacje na tym blogu. Przez te 5 miesięcy tyle się działo, że nie wiem, czy jestem to w stanie opowiedzieć w skrócie.

Zaczynając od początku, w sierpniu było na prawdę dobrze. Zyskiwałam na wadze a w mojej głowie zaczęło się układać. Przyjechała siostra z chłopakiem i babcią. Wszyscy zgodnie pochwalili mój wysiłek, przez co czułam się jeszcze lepiej. Jednak w pewnym momencie musiałam przerwać terapię z psychologiem na prawie miesiąc, co w znacznym stopniu odbiło się na mnie. Radziłam sobie sama, ale nie miał mnie kto pilnować, więc znów zaczynałam oszukiwać samą siebie. Nie widziałam tego. Ta choroba jest jak klapki na oczy- nie dostrzegasz dosłownie niczego.
Wróciłam na studia. Już w pierwszym tygodniu schudłam 1kg i gdyby nie powrót na terapię, pewnie bym się nie zatrzymała. Niestety "zyskałam" kilka nawyków, które do teraz jest mi ciężko wyeliminować. Przede wszystkim ćwiczenia. Śmieszne jest to, że gdy jadłam stosunkowo więcej, to ćwiczyłam mniej, a teraz gdy jem mniej to ćwiczę więcej. Nie rozumiem tego mechanizmu i nie wiem czemu nie potrafię przestać. Czasem jest okej i mi nie odbija ale są takie dni, gdzie ćwiczę 3 razy w ciągu dnia. Chciałabym to robić dla zdrowia i dla własnej satysfakcji, a nie ze względu na moje urojone obawy, że waga nigdy nie przestanie mi rosnąć...
Drugą rzeczą, która mnie mega męczy, są słodycze. Po tacie odziedziczyłam uwielbienie do nich i nie mogę się z tego wydostać. Potrafię zjeść na prawdę mało w ciągu dnia, żeby tylko wieczorem siąść i pochłonąć dwie paczki ciastek. Tylko wtedy czuję się szczęśliwa i spełniona. Nie wiem jak to przerwać. Boje się, że będę miała przez to znaczne problemy zdrowotne, ale jednak mimo wszystko, nic z tym nie robię.
Miałam taki czas, że udało mi się nie jeść tego słodkiego na potęgę, ale to zawsze wraca, a ja nie umiem się powstrzymać.
Kończąc, nie jest łatwo. Po prawie roku terapii i walki z chorobą, czuje, że jestem dopiero na początku drogi, a nie tak jak bym chciała- na środku. Nie chcę zmarnować sobie kolejnego roku życia, więc życzcie mi, abym dała radę i trzymajcie kciuki.
Życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku i niech Moc będzie z Wami.
Do zobaczenia.

Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

niedziela, 26 lipca 2020

Rozdział 16.

Dawno mnie tutaj nie było, a zmieniło się wiele.
Odkąd zaczęłam terapię z dnia na dzień czuję się coraz lepiej. Jedzenie stało się moją przyjemnością a nie koniecznością i nie traktuje go jako karę. Przytyłam i nie zostało mi wiele do osiągnięcia "normalnej" wagi. Szczerze? Kiedy po dwóch latach milczenia, usłyszałam od rodziców, że wyglądam ładnie (i to kilka razy), to prawie się popłakałam. Jeszcze niedawno nie pomyślałabym, że kiedykolwiek ktoś mi to powie, a teraz nie dość że rodzice, to psychiatra, znajomi i rodzina to samo! No coś pięknego 😍
Zaczynam także odstawianie leków na depresję i mimo, że bardzo się tego bałam to mój nastrój wcale nie ulega pogorszeniu, także na prawdę chyba mogę to głośno powiedzieć: Wszystko idzie w dobrą stronę.
Jasne, nie ukrywam, że nadal jest mi ciężko. Czasem nadal mam ochotę kombinować albo czegoś nie zjeść- bo nie. Jeszcze dużo muszę przepracować ale wiem, że mam dobre wsparcie. Czekam, aż nastąpi dzień, w którym bez żadnych wątpliwości i strachu, pójdę spotkać się ze znajomymi.
Niestety nigdy nie może być w 100% dobrze. Bardzo bliska mi osoba też ostatnio zachorowała na anoreksje. Na początku myślałam, że sobie z tym poradzi, że jest silniejsza. Niestety, to jest tak cholernie ciężka choroba, że bez pomocy psychologa na prawdę trudno jest z tego wyjść. Nie mogę patrzeć jak z dnia na dzień ginie mi w oczach. Jej zapał, radość z życia, energia. Nie ma już nic. Staram się jak mogę aby jej pomóc. Nie chcę żeby skończyła jak ja, żeby tak cierpiała. Postanowiłam, że będę robiła wszystko aby czuła, że zawsze może na mnie liczyć. Mam nadzieję, że nie stoczy się tak samo jak ja. Nikomu tego nie życzę.
Do zobaczenia.

Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

sobota, 23 maja 2020

Rozdział 15.

Mija dzień za dniem, a ja zauważam coraz więcej zmian w sobie i w swoim myśleniu. 
W końcu zaczęłam dogadywać się z rodzicami. Już od dawna nie widziałam ich szczerego uśmiechu podczas rozmowy ze mną, a teraz powoli to wraca do normy. Tata mnie przytula, a czasem nawet dogryza. Nie ukrywam, że strasznie mi tego brakowało. 
Cotygodniowe teleporady z Panią psycholog pozwalają mi zrozumieć ile i jakie błędy jeszcze popełniam. Jest ich sporo, wiadomo, ale staram się temu wszystkiemu sprostać na tyle, na ile potrafię. Zrozumiałam, że bardzo chcę z tego wyjść i że muszę robić wszystko, aby mi się udało. 
Mój dzienniczek żywieniowy mnie przeraża. Ostatnio czytałam wpisy z początku marca i okropne jest to, że dla mnie nawet kawa czy herbata to był posiłek, który musiałam tam zapisać. 
Niedawno też przypomniałam sobie apkę, którą używałam do liczenia kalorii, podczas mojego pierwszego "recovery", gdzie tak na prawdę opierało się to na tym, że planowałam sobie tak posiłki, by w ciągu dnia nie zjeść więcej niż 500/600 kalorii. Wtedy też udawałam, że to jest w porządku i kłóciłam się, że przecież jem na prawdę dużo. Nie zdajecie sobie sprawy ile czasu poświęcałam na wklepywanie tam tego tak, aby wszystko się perfekcyjnie zgadzało. Nie mogłam zjeść więcej, nawet o jeden liść sałaty. Wstawię tu trochę screenów, żebyście zobaczyli, do czego może doprowadzić anoreksja i oszukiwanie samej siebie. 
Nie wiem czy uda mi się pokonać mojego demona do końca, ale wiem, że nie chce już powtarzać tych samych błędów, które popełniałam przez ostatnie dwa lata. 
Do zobaczenia.

Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com






niedziela, 3 maja 2020

Rozdział 14.

Czuję się jak w klatce. Na prawdę powoli mam dość i zaczynam świrować w domu. Daleko od znajomych, uczelni i wszystkiego co sprawiało, że moje dni nie były monotonne i nudne. Teraz siedzę jedynie w pokoju i czuję, że za chwilę wybuchnę. Wiem, że większość ludzi teraz jest w podobnej sytuacji, ale to nie pomaga wrócić do zdrowia.
Staram się jak mogę, chociaż widzę, że jeszcze to nie jest to. Muszę być w pełni zdecydowana i świadoma tego, że zgrubne a jednak czasem jest mi trudno żeby wcisnąć w siebie kolejny gryz.
Wiem, że muszę działać ale nie wiem czy mam dość siły w sobie, bo chociaż moje nawyki żywieniowe z dnia na dzień się zmieniają na lepsze, nadal nie czuje, że każdego dnia jestem w pełni zmotywowana.
Staram się co kilka dni odczytywać z dzienniczka co jadłam i czasem się zastanawiam jak to jest możliwe, że robiąc sobie posiłek, myślałam, że jest tego na prawdę dużo i że ma to wystarczającą ilość kalorii. Serio, moje myślenie jest tak zepsute, że czasem pół marchewki to dla mnie góra nie do przebycia.
Każdego dnia walczę o swoją normalność, ale chyba czas podjąć na prawdę odważne i duże kroki.
Tylko jakie?

Do zobaczenia.

Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

środa, 22 kwietnia 2020

Rozdział 13.

Nie wiem.
Chciałabym wierzyć w to, że jest coraz lepiej, ale co chwilę łapie się na tych obsesyjnych myślach: "Już tyle zjadłam może na dziś wystarczy", "Tej sałatki wezmę mniej bo ze śmietaną, a ja przecież nie lubię". Jest ich mniej niż jeszcze nie tak dawno temu i nie ukrywam, że nauczyłam się je już wyciszać, ale mimo wszystko, czemu one po prostu nie mogą zniknąć?
Uczę się kochać jedzenie na nowo. Już nie jest tak, że planuje co MUSZĘ zjeść, tylko co CHCE. To ogromna zmiana, bo jeszcze niedawno żaden posiłek nie sprawiał mi przyjemności. Chciałabym kiedyś po prostu się obudzić i mieć te 53 kg bez żadnego starania ani walki. Nadal jest we mnie wiele blokad, z którymi muszę się zmagać codziennie ale powoli zaczynam słuchać siebie i swoich potrzeb.
Zaczęłam też czytać i słuchać bardzo dużo historii innych anorektyczek. Szczerze? Mega mi to otworzyło oczy. Do tej pory myślałam, że tylko mi odwaliło i że to tylko w mojej głowie mogły się zrodzić niektóre pomysły, a tu jednak nie. Większość miała to samo. I tak jak większość, ja też nie dostrzegałam, że to co robię jest mega złe.
Dziś też czasem tego nie widzę, ale przez to że wiem, że gdzieś tam na świecie są osoby, które przechodzą to samo co ja, które muszą walczyć o następny, cholerny dzień, to daje mi to siłę.
Nie chcę się poddawać. Chce żyć i być szczęśliwa.



Do zobaczenia.


Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

środa, 8 kwietnia 2020

Rozdział 12.

Walka nadal trwa.
Pisałam że, możliwe, że w kwietniu pójdę do szpitala, ale jak wiadomo- sytuacja narazie na to nie pozwala, dlatego walczę sama, w domu.
Jest ciężko. Nie ukrywam. Pani dietetyk cały czas mi mówi, że wszystko zależy ode mnie. To, że wiem, że robię źle- okej jest ważne, ale najważniejsze jest to, żebym w końcu zaczęła działać. Raz jest lepiej raz gorzej. Największy problem mam z tym, że trzeba siedzieć na tyłku. Nie potrafię. Dlatego szukam jakiś lekkich treningów, najczęściej tanecznych, chociaż wiem, że nie powinnam, ale jak siedzę przez godzinę to od razu nachodzi mnie myśli "Jezu tyle tłuszczu mi się odłoży".
Nie katuje się jak dawniej cardio, ale kurcze, jakoś moja rodzina potrafi usiedzieć i nic nie robić, czemu ja tak nie umiem?
Wkurza mnie też mama. Nie chcę, żeby robiła cokolwiek pode mnie albo dla mnie, a mimo wszystko ona nadal próbuje mi wcisnąć swoje pomysły na śniadania, podwieczorki czy kolację. Męczy mnie to strasznie, chociaż wiem, że robi to tylko, żeby mi pomóc. Nie potrafię jej powiedzieć, żeby dała sobie spokój bo wolę sama sobie coś przygotować. Wiem, że jak spróbuję, to usłyszę, że przecież robi to dla wszystkich i żebym przestała być egoistką.
No i właśnie bo ja dużo wiem ale mało co umiem zmienić. Staram się temu jakoś zaradzić- dużo medytuję i czytam jak radzić sobie ze stresem. Myślę, że przez tą kwarantannę, nauczę się kilku przydatnych rzeczy.
Nie ukrywam wizja świąt mnie martwi, ale liczę, że nie będzie powtórki z grudnia.


Do zobaczenia.


Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

sobota, 28 marca 2020

Rozdział 11.

Wiem, że jest wiele stron na internecie, gdzie można przeczytać o objawach anoreksji, ale postanowiłam, że dziś wypisze wszystko, co przychodzi mi do głowy jako zmiany w moim ciele oraz psychice na przestrzeni tych 2 lat. Robię to głównie dla siebie, bo wiem, że nie mogę dopuścić, aby to do mnie wróciło lub się nasiliło.
Zaczynajmy więc:
* Brałam coraz mniej jedzenia do szkoły, w pewnym momencie żułam jedynie gumy.
* Kiedy zauważyłam, że chudnę, zaczęłam mieć satysfakcje z tego, że czuje głód i jestem w stanie z nim wytrzymać.
* Zaczęłam wyrzucać jedzenie zrobione przez rodziców, żeby myśleli, że jem więcej.
* Katowałam się godzinami cardio.
* Ważyłam się po każdym posiłku, czasami nawet po wodzie.
* Całkowicie odstawiłam słodycze, wmawiając, że mi nie smakują.
* Zaczęłam wymyślać wymówki, żeby nie spotykać się ze znajomymi, bo to wiązało się z jedzeniem.
* Stałam się całkowicie odosobniona.
* Porównywałam się do innych. Czułam satysfakcje z tego, że komuś widać tłuszczyk a ja jestem chuda.
* Wiadomo: utrata miesiączki, meszek na rękach, sucha i swędząca skóra.
* Męczyłam się po przejściu paru schodów. Zaczęło mnie boleć w klatce piersiowej.
* Kłamałam. Dosłownie we wszystkim. Nie potrafiłam być szczera w czymkolwiek.
* Zaczęłam maniakalnie sprzątać. Wszystko musiało być perfekcyjnie ułożone. Doszło do tego, że w maju myłam co tydzień okna.
* Przy 25℃ potrafiłam siedzieć pod dwoma kocami, bo było mi tak zimno.
* Z dnia na dzień wypadało mi coraz więcej włosów.
* Byłam rozdrażniona. Wkurzało mnie nawet to, że ktoś obok mnie oddycha.
* Całe dnie spędzałam w pokoju. Nie chciałam z nikim rozmawiać.
* Bałam się jedzenia i ciągle o nim myślałam.
* Sprawdzałam kalorie wszystkiego, nawet lekarstw.
* Non stop chorowałam. Ukrywałam to przed rodzicami, żeby się nie martwili.
* Cały czas oglądałam jedzenie na insta, wmawiając sobie, że na pewno nie jest dobre.
* Czułam się okropnie w swoim ciele, mimo to nadal bałam się przytyć.
* Chciałam mieć nad wszystkim kontrole. Perfekcjonizm w każdym calu.
* Nie mogłam w nocy spać, bo byłam głodna, przez co w szkole nie mogłam się na niczym skupić.
* Byłam obolała, smutna i zrezygnowana.

Nie wiem czy to wszystko. Pewnie nie. Wiem jedynie, że jeszcze długa droga przede mną do odzyskania tego, co sama sobie odebrałam. Przeraża mnie, że wszystko co napisałam wyżej, jeszcze nie tak dawno wydawało mi się najnormalniejsze na świecie. Wiadomo, nie wszystko udało mi się całkowicie zniwelować, ale staram się jakoś powrócić.
Mam nadzieję, że to komuś pomoże. Że też dostrzeże w sobie te objawy i szybko coś z tym zrobi, bo uwierzcie mi, anoreksja to syf.



Do zobaczenia.


Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

niedziela, 15 marca 2020

Rozdział 10.

Kto by pomyślał, że świat będzie tak wyglądać?
Koronawirus szaleje, ludzie umierają, a w tym wszystkim ja i moja walka.
Trzeba siedzieć w domu i się nie ruszać. Strasznie ciężko jest mi nie robić żadnych ćwiczeń. Muszę się mega pilnować i nie ukrywam, że to dopiero trzeci dzień, a ja już mam dość.
W środę byłam u psychodietetyczki i umówiłyśmy się, że będę prowadzić dziennik mojego żywienia. Chyba właśnie tego potrzebowałam, bo teraz mimo tego, że nadal nie jem porywających ilości, to przynajmniej widzę w jakim kłamstwie żyję. Mogę czytać wpisy z dnia poprzedniego i sama nie wiem co o tym myśleć. Kazała mi wprowadzić do diety nutridrinki i banany. Udało mi się to, chociaż wątpię, że będę kupowała cały czas to pierwsze, bo są w cholerę drogie. Na pewno z czego jestem dumna to to, że jem więcej owoców. Nie boję się też orzechów czy słonecznika. Wiadomo, jedna łyżka to nie dużo ale patrząc na to, że miesiąc temu jadłam suchy chleb z plasterkiem pomidora- jest jakiś postęp.
Wraz z wiosną, mimo tego co obecnie panuje, mam trochę lepszy nastrój i chęci do działania. Pani powiedziała mi, że teraz najważniejsza jest waga. Muszę w tym momencie robić rzeczy, które mi nie pasują i odczuwam przez nie dyskomfort, ale to przyniesie dobre skutki. Nie będę ukrywać, że jest mi ciężko ale wiem, że jeżeli będę walczyć to osiągnę swój cel. Na najbliższy czas jest to +2kg do końca marca.
Trzymajcie kciuki. Mam na to 15 dni i jestem trochę przerażona.



Do zobaczenia.


Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

piątek, 6 marca 2020

Rozdział 9.

Tego blog zaczęłam pisać z myślą, że za każdym razem, jak przeczytam chociaż jeden z rozdziałów, coś mi to pomoże i da mi siłę do działania. Jednak widzę, że nie potrafię zmienić swoich zachowań. Albo może nie chce? Nie wiem już sama o co mi chodzi.
Jak jestem na studiach nie potrafię zadbać o to, żeby zmusić się do prawidłowego odżywiania. Jem dwa razy w ciągu dnia z bardzo długą przerwą. Nie rozumiem czemu jedzenie sprawia mi tak wiele trudności. Chciałabym się już tego pozbyć, bo serio życie oparte na myśleniu tylko o (nie)jedzeniu jest w cholerę męczące. Wszyscy znajomi widzą mój problem i się martwią, czasami mam ochotę po prostu stąd zniknąć. Zaczynam tracić wiarę w to, że kiedykolwiek uda mi się chociaż trochę wyjść z anoreksji.
Zapisałam się do psychologa i wczoraj miałam pierwszą wizytę. Mam z Panią podpisać kontrakt, jeszcze nie wiem na czym to polega, przekonam się w środę. Po wizycie troszkę podupadłam, bo zobaczyłam jak niskie mam poczucie własnej wartości, ale będziemy nad tym pracować.

Do zobaczenia.
Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

wtorek, 3 marca 2020

Rozdział 8.

Moja współlokatorka przeprowadziła się ode mnie. Było mi mega przykro, bo chociaż od razu powiedziała, że to przez jej znajomych, ja i tak wmawiałam sobie, że to na pewno przeze mnie i przez to, że jestem dziwakiem.
Nauka znowu zajęła większość mojego czasu, bo jednak musiałam zdać jakoś te studia. Znowu straciłam wielu znajomych, by perfekcyjnie wszystko zaliczyć. Mega wkurzająca cecha charakteru. Mimo wszystko udało mi się i z sesji jestem bardzo zadowolona.
W trakcie jej trwania pojechałam do psychiatry, na którego w końcu się zgodziłam. Był to ciężki dzień, nie odzywałam się do nikogo. Kiedy usiedliśmy we trójkę (razem z rodzicami) w gabinecie, oni po 2 minutach zaczęli płakać. Nikomu nie życzę, aby widział, jak najukochańsze osoby płaczą z jego powodu. Poczucie bezsilności i tego, że ich zawiodłam, rozdzierało, w sumie to rozdziera mi serce. Nigdy nie wybaczę sobie tego, przez co muszą przeze mnie przechodzić. Jestem na siebie wściekła, że po prostu nie mogę się zmienić.
No ale wracając, po rozmowie z panią dostałam tabletki antydepresyjne. Jakoś mnie to nie zdziwiło, bo tak jak mówiłam- cień człowieka. Powiedziała mi jak będzie wyglądać moja przyszłość, jeśli niczego nie zmienię.
Całkowite wyłysienie, zmarszczki w wieku 25 lat, zepsute zęby, brak możliwości zajścia w ciąże, rozpiepszona gospodarka hormonalna, problemy z kośćmi, plecami. Ogólnie jedno wielkie gówienko. Nie ukrywam, otrzeźwiło mnie to trochę. Wychodząc od niej miałam ambitne plany, byłam pełna siły na działanie. Na tym się jednak skończyło, bo jak wróciłam na uczelnie, znowu zaczęłam swój teatrzyk przed samą sobą. Przez miesiąc (bo po takim czasie miałam się znowu z nią spotkać) udało mi się przytyć tylko 1 kg a w głowie nadal rozpiedziel.
Druga wizyta przebiegła podobnie, z tym że, pojawił się temat szpitala. Pani uświadomiła mi, jak to na prawdę wygląda. Przez kilka miesięcy życie w klatce, bez prywatności, gdzie każdy twój ruch jest obserwowany. Zapytałam się jej, czy już kwalifikuje się na wzięcie na oddział, odparła, że nie. Szczerze? Zrobiło mi się w pewien sposób smutno. Stwierdziłam, że jak już mnie zabiorą, to nie będę miała wyjścia, tylko będę musiała zgrubnąć. Kazała mi się zastanowić, czy na pewno tego chcę, bo ona we mnie wierzy i widzi po mnie, że chcę zmiany.
Tym samym dochodzimy do momentu, kiedy historia zamienia się w teraźniejszość. Po 2 tygodniach od ostatniej wizyty (tydzień temu) widzę 1kg więcej. Zobaczymy, co będzie dalej.



Do zobaczenia.
Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

poniedziałek, 2 marca 2020

Rozdział 7.

Wróciłam do domu. Pierwszą trudną rozmowę przeprowadziłam z tatą. Nie wiem czy dwa razy widziałam go w tak złym stanie. Nie rozmawiałam z nim po telefonie do mamy, ale wiedziałam, że przestraszył się, gdy usłyszał, że znowu mam kryzys. Powiedział mi, że był blisko przyjechania do mnie. Dodatkowo w jego pracy była zbiórka dla dziewczyny chorej na anoreksję, leżącej w szpitalu. Próbowałam się trzymać i pocieszyć go, ale kiedy widzisz, gdy twój wzór i twardziel płacze... To aż serce pęka. Chciałam pokazać mu, że jestem silna i dam radę. 
Niestety w święta zachowywałam się nawet gorzej niż w poprzednie. Nie jadłam praktycznie nic, znowu unikałam rodziny i byłam wiecznie obrażona. 
Pewnego dnia usłyszałam wołanie. Wiedziałam już, że będzie to ciężka rozmowa. Padło słowo, którego unikałam od początku: psychiatra, szpital. Byłam wkurzona. Ciężko było mi zrozumieć, czemu chcą ze mnie zrobić wariatkę. Później poczułam przeokropne wyrzuty sumienia. Nie dość że chora, to jeszcze zepsułam wszystkim święta. Przez dwa ostatnie dni nie wychodziłam praktycznie w ogóle z pokoju. Ciągle płakałam i obwiniałam się o wszystko. Stwierdziłam, że rodzina spędzi lepiej ten czas beze mnie. Mimo to nadal nic nie zrobiłam, żeby mój stan się polepszył. Przestałam wierzyć, że uda mi się z tego wyjść. 
Wracałam na studia w dwa razy gorszym nastroju, a czekał na mnie styczeń- czyli najgorszy czas dla studenta. Masa kolosów i zaliczeń.

Do zobaczenia.

Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

niedziela, 1 marca 2020

Rozdział 6.

W sierpniu rodzice pojechali na wakacje, a ja zostałam sama. Nie chciałam znowu powtórki z tamtego roku, dodatkowo codziennie pracowałam.
Gotowałam sobie co chciałam, miałam pełną wolność. Nie musiałam jeść wtedy, kiedy nie chciałam, tylko po to, żeby zadowolić rodziców. To mnie bardzo podbudowało. Zaczęłam lubić jedzenie. Nadal ten temat zajmował 99% moich myśli, ale w końcu przestałam bać wracać się domu. Kiedy rodzice wrócili, postanowiłam znowu wrócić do ich posiłków. Po raz kolejny zmniejszyłam porcje, ale nie było to aż tak drastyczne. Oni nareszcie zrozumieli, że w tym wszystkim potrzebuje przestrzeni. Zaczęliśmy się dogadywać, nie kłóciliśmy się tyle co przedtem, ja opowiadałam im o pracy i rozmowach z psychologiem. We wrześniu pojechałam na obóz przygotowany przez moją uczelnie. Poznałam tam wiele ludzi, którzy studiują tu gdzie ja. To był świetny okres, wybawiłam się na całego, chociaż nie obyło się bez pytań: "Czemu jesz tak mało?", "Ja to możliwe, że jesteś tak chuda?", "Weź zjedz coś jeszcze.". Zaczynałam się podnosić. Wraz ze zmianą miejsca pobytu, skończyłam terapię z moim psychologiem. Wychodząc od niego byłam pełna wiary i nadziei, że mi się uda. Uśmiechałam się, aż nie zasnęłam.
Pierwszy miesiąc studiów upłynął mi na ciągłych imprezach i spotkaniach ze znajomymi. Kiedy postanowiłam wrócić do domu, usłyszałam od ciotek, że zmieniam się i zaczynam dobrze wyglądać. Byłam wniebowzięta. Odzyskiwałam siebie, swój humor i chęci do życia.
Niestety trwało to tylko do listopada. Przez jesienną aurę z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Niepotrzebna. Wybrakowana. Chora. Przestałam jeść. Znowu wróciłam do tych okropnych nawyków. Jedna kanapka z plasterkiem pomidora rano. Druga wieczorem. I tak cały czas.Włosy zaczęły wypadać mi garściami. Przeraziłam się. Znowu płakałam codziennie.
Pewnego dnia nie wytrzymałam. Obudziłam się już z płaczem i powiedziałam sobie dość. Nie poszłam na wykłady, tylko zostałam i zadzwoniłam do psychologa umówić się na wizytę. Później do mamy. Pierwszy raz gadałam z nią prawie dwie godziny. Była przerażona, błagała mnie, żebym jakoś dała sobie radę. Zwierzyłam się też przyjaciółce. Pierwszy raz głośno powiedziałam, że mam anoreksje.
Wizyta u psychologa była koszmarna. Baba wręcz mnie wyśmiała i powiedziała, że sama muszę sobie z tym poradzić, skoro doprowadziłam się do takiego stanu. Wyszłam od niej i już nigdy więcej nie wróciłam. Chciałam być już w domu, chociaż dobrze wiedziałam, że źle się skończy to, kiedy rodzice mnie zobaczą. Wtedy osiągnęłam najniższą wagę odkąd to się wszystko zaczęło- 40 kg. Jakoś jednak dotrwałam do Świąt Bożego Narodzenia i mogłam wyjechać z miasta.









Do zobaczenia.






Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com

sobota, 29 lutego 2020

Rozdział 5.

Przyszedł maj a z nim matura.
Najbardziej zależało mi na matmie rozszerzonej, bo jako jedyna mogła liczyć się na studia. Niestety, jak pisałam wcześniej, nie ważne ile bym się przygotowywała i do ilu korepetytorów bym nie chodziła, nie byłam w stanie napisać tego dobrze, kiedy ledwo wiedziałam jak mam na imię. Już w trakcie pisania tego egzaminu płakałam, bo wiedziałam, że schrzaniłam wszystko. 
Jak to mówią- jak się psuje w życiu to wszystko, co nie? Nie mogłam sobie tego darować i kiedy szał maturalny w końcu się skończył, w czerwcu dopadła mnie depresja. Całkowite załamanie. Dotarło do mnie, że nie mam już nikogo: chłopaka, znajomych, kompletnie sama, a dodatkowo zniszczyłam sobie szansę na wymarzone studia. 
Zaczęłam pracę w drogerii. Trochę mi to pomogło, bo poznałam tam świetne dziewczyny, z którymi mam kontakt do dziś. Zintensyfikowałam wizyty u psychologa, ale nie dużo to dało. Sięgnęłam dna. Codziennie, do pracy, z pracy, do psychologa, od psychologa, w autobusie- płakałam. Całkowicie bez energii do życia, wiecznie smutna, zaczęłam mieć myśli, że może lepiej by było wszystkim beze mnie. Byłam na prawdę bliska krawędzi.
W lipcu coś mnie zmieniło. Sama nie wiem czemu, ale postanowiłam, że muszę zawalczyć. Zaczęłam być w 100% szczera z psychologiem. Powiedziałam mu wszystko, włącznie z tym ile ważę (a to była rzecz, której nie zdradzałam nikomu). Kiedy się otworzyłam, on zrozumiał z czym się mierzę i to już był duży sukces. Postanowiłam, że zacznę sama sobie gotować, bo to co rodzice przygotowują jest dla mnie zbyt dużym wyzwaniem i nie potrafię jeść tego w normalnych ilościach. Oznajmiłam im swoją decyzję, którą przyjęli z wielkim wahaniem, no bo cóż, nie ma co się dziwić, nie ufali mi. Jednym z warunków ich zgody było zważenie mnie przez mamę. Po miesiącu miałyśmy sprawdzić, czy samodzielne żywienie przynosi efekty. Ważyłam wtedy 42 kg.
Miałam plan ułożony przez dietetyka i zobowiązałam się go trzymać. Chyba nikogo nie zdziwi jeśli powiem, że wcale to takie łatwe nie było. Mimo, że rodzice dali mi 90% wolności, ja i tak kombinowałam. Tam gdzie pisało 5 łyżek kaszy, ja dawałam 2. Tam gdzie pisało 2 plasterki szynki, ja dawałam pół. Nauczyłam samą siebie oszukiwać, że przecież, nie potrzeba mi aż tyle ile mam w przepisie. 
Mimo wszystko moja waga zaczęła rosnąć. Może nie było to szybkie tempo, ale jednak coś. Włosy przestały mi wypadać, pojawiły się baby hair. Byłam wniebowzięta. Odzyskałam chęci do życia. Z drugiej strony pojawił się inny problem- kiedy zaczęłam pracować strasznie patrzyłam się na pieniądze. Stałam się dusigroszem i coraz trudniej było mi wydawać na jedzenie. 
W sierpniu znowu wszystko się pozmieniało...






Do zobaczenia.






Chcesz napisać mi własną historię? Napisz: anarecover123@gmail.com